Wściekle żółty słoń w bramie na Nadodrzu – podeszłam bliżej -i – nie – to plastikowy pojemnik na śmieci, który upadł na kolana, a konkretnie na koła – roztopił się – stopił – zmienił formę – podoba mi się – tak jak podoba mi się leciutko różowy smukły wazonik z lat 50 tych z targu pod Iglicą i minimalistyczne lofty, i paryski sznyt z amfiladowymi drzwiami i granatową boazerią.
Byłam bardzo mała kiedy zobaczyłam film o dziewczynie, która mieszkała, w nazwijmy to, „garażu” – wielkiej otwartej przestrzeni, gdzie nie było żadnej ściany i żadnego podziału, wielkie okna, metalowe zasuwane drzwi i mogła jeździć rowerem „po domu”. Tak sobie wyrażałam – że to jest to, że tak musi być, mieszkając w bloku na osiedlu z betonu. Większość rzeczy które istnieją musimy tolerować, bo trudno wyrąbać w kosmos lub zdematerializować 99 % przedmiotów wytworzonych przez rodzaj ludzki. Nazwijmy je po imieniu – śmieci. Tak sobie mówię teraz, ale mając kilka lat byłam pewna, że nic nie trzeba tolerować. Zdecydowałam wtedy definitywnie, że kiedy dorosnę, znajdę sposób, żeby syf zniknął. Syf, czyli brak koncepcji, brak pomysłu, brak wiedzy, brak kompetencji. Wierzyłam w dorosłość.
Potem na ASP miałam dostać zlecenie na zaprojektowanie stoiska na targi – rok 90. Niedoszłego zleceniodawcę zdziwił, delikatnie mówiąc, mój projekt na wytapetowanie całej ściany stoiska neonami z – multiplikowanym kształtem słoika – ponieważ to był producent jedzenia, sprzedanego w słojach. Oczywiście zlecenia nie dostałam, bo chodziło o zaprojektowanie półek z płyty meblowej, na której ustawiłoby się produkty firmy, które według mnie w ogóle nie powinny być pokazywane. Mocny, pewny, zapadający w pamięć przekaz można uzyskać ścianą neonów – moim zdaniem, a na pewno nie kilkoma słoikami na półkach. Chodziło o reklamę więc byłam pewna, że takiego stoiska nie da się zapomnieć. Każdy realny słoik przeszkadzałby w purystycznej koncepcji. Do tej pory tak uważam. Nie można jednak zbawić słoikowca, bez jego zgody.
Gdzie jest teren, na którym można wzrosnąć? Rośnie się razem, W grupie. Nawzajem się podlewamy. Jak ktoś więdnie inni go podleją. Kiedy ktoś trafi na dobry pokarm /np dobrą książkę, która inspiruje/ dzieli się z resztą i wszyscy idą w górę.Trafia się czasem ktoś wyjątkowy, inwestor, który myśli podobnie, który chce „wszystkiego najlepszego”, ‘więcej czadu’ i idę po świecie i widzę zrealizowane projekty, gdzie widać, że był wielki, świadomy inwestor i serce rośnie. i człowiek się cieszy.
Przez 20 lat przejechało po mnie walcem milion „inwestorów od słoików”. To mnie zmieniło. Jestem cholernie tolerancyjna. Naprawdę. Nie wyrzuciłam na śmietnik 99% przedmiotów, które wyprodukował rodzaj ludzki. Widzę je, męczę się i zgadzam się. Nie walczę. Tylko czasami, tam gdzie mam cień nadziei, że mogę wpłynąć na rzeczywistość. Tam gdzie mogę burzę ściany. Powiększam okna. Wyrzucam kraty. Otwieram przestrzeń. W większości wypadków, mając do czynienie z „myślę mało”, „boję się”, mam dojmujące poczucie straty. Straty niewykorzystanego potencjału. Straty, bo gdzieś, gdzie mogło się zazielenić, jest wypalona, sucha ziemia. I co najgorsze, im to nie przeszkadza. Oni tak chcą. Chcą byle czego. I nawet się nie wstydzą. Nie mają świadomości, że są nadzy.
Trafia się czasem ktoś wyjątkowy, inwestor, który myśli „wielko”, który chce „wszystkiego najlepszego”, i idę po świecie i widzę zrealizowane projekty i serce rośnie. Człowiek się cieszy.
Najczęściej artyści robią swoje największe projekty dla siebie. Z własnych środków. Popatrz, jaka strata dla nas, dla miasta, dla naszej ulicy? Gdyby im pozwolić? Pomóc? Nie przeszkadzać? Zasilić? Jaki skok cywilizacyjny moglibyśmy zrobić TERAZ, w tej chwili.
Cieszą mnie:
+ wyglądająca jak roztopiona przypadkowo w piecu biżuteria, którą widziałam na zachodzie, a potem moda na rzeczy „przypadkowo zniszczone” przyszła do nas.
+ genialne projekty architektów /Pracownia Projektowa Plan/
+ wnętrz /Buck.studio, Ola Wołczyk/
+ mebli /Kookudesign, Balma/
+ oświetlenia /zaraz sobie przypomnę/
+ ceramiki /Modus Design/
+ biżuterii /Orska/
+ rowerów /Loca Bikes/
+ sztuka oczywiście, idee zabawne i inteligentne z każdej dziedziny.
Szkoda, że świat nie chce być „w wielkim stylu”.
A może to nie jest najważniejsze, żeby świat był piękny, dobrze zaprojektowany, wykorzystujący możliwości, optymalny. Cieszenie się z byle czego? Czy to nie jest wyzwanie?
Ten podpalony, zmęczony, zmieniony śmietnik przypadkowo? Naumyślnie? Wszedł mi dzisiaj w oczy. Gdyby nie, tak zwane „byle co”, przypadek, niedoskonałość, pomyłka, może nie byłoby czym się zainspirować, nie byłoby „przypadkowo roztopionej biżuterii”…i sztuki powstałej z „brudu” w najszerszym tego słowa znaczeniu. Może bylejakość jest po to, żeby buntownicy mieli się przeciwko czemu buntować? Byle co. Byle co. Byle co.
Byle co, to głupota, na którą się godzimy. Ale mnie to wk..a !